środa, 26 marca 2014

Znalazłam ryneczek, którego jakoś wcześniej nie zauważyłam.


«(...) To niewiarygodne, ile radości mogą przynieść dwie tak zwyczajne czynności, jak jedzenie i mówienie. W środku października spędziłam kilka godzin w sposób, który postronnemu obserwatorowi mógłby się nie wydać niczym szczególnym, ale ja te chwile zaliczam do najszczęśliwszych w życiu. 

Blisko mojego mieszkania, zaledwie kilka przecznic dalej, znalazłam ryneczek, którego jakoś wcześniej nie zauważyłam. Podeszłam do maleńkiego straganu, gdzie pewna Włoszka i jej syn sprzedawali swoje produkty - intensywnie zielony, niemal jak algi, szpinak, pomidory tak czerwone i krwiste, że wyglądały jak krowie narządy, i winogrona w kolorze szampana, ze skórką napiętą jak trykot tancerki. Wybrałam pęczek cienkich, białych szparagów. Zapytałam kobietę po włosku, zupełnie swobodnie, czy mogę kupić tylko połowę pęczka. Jestem sama, wyjaśniłam... nie potrzeba mi wiele. Natychmiast wyjęła mi z rąk szparagi i podzieliła pęczek na połowy. Spytałam, czy to targowisko jest tu codziennie, a ona odparła, że owszem, że ona sama jest tutaj każdego dnia od siódmej. Wtedy jej uroczy syn spojrzał na mnie szelmowsko i powiedział: "No cóż, ona starasię być tutaj o siódmej...” 
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Cała ta rozmowa odbyła się po włosku... w języku, którym ledwie kilka miesięcy wcześniej w ogóle nie mówiłam.

Po powrocie do mieszkania wzięłam dwa świeże jajka w brązowych skorupkach i ugotowałam je na miękko. Obrałam i ułożyłam na talerzu obok siedmiu szparagów (które okazały się takie cienkie i kruche, że w ogóle nie wymagały gotowania). Dodałam kilka oliwek oraz cztery kopczyki serka owczego, który kupiłam poprzedniego dnia w formaggeria na mojej ulicy, oraz dwa błyszczące plasterki różowego łososia. Na deser - śliczna brzoskwinia, którą kobieta z ryneczku mi podarowała i która wciąż była ciepła od rzymskiego słońca. 

Bardzo długo nie mogłam nawet tknąć tego jedzenia, bo było to takie dzieło sztuki, prawdziwy przykład kunsztu robienia czegoś z niczego. Kiedy wreszcie nacieszyłam oczy urodą swojego posiłku, usiadłam w plamie słonecznego światła na czystej drewnianej podłodze i zjadłam palcami wszystko do końca, czytając przy tym, jak co dzień, artykuł we włoskiej gazecie. Szczęście przepełniało każdą cząsteczkę mojego ciała. (...)»




"JEDŹ, MÓDL SIĘ, KOCHAJ - czyli jak pewna kobieta wybrała się do Italii, Indii i Indonezji w poszukiwaniu wszystkiego" - ELIZABETH GILBERT, Przekład Marta Jabłońska-Majchrzak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

You might also like:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...