czwartek, 28 marca 2013

Dekorujemy na Wielkanoc!

Już w najbliższą niedzielę 31 marca Niedziela Wielkanocna (Domenica di Pasqua)!

Oto kilka pomysłów aby udekorować świątecznie wielkanocny stół i Wasze domy:

1.  Jak śmiesznie można "ubrać" jajka :)
http://abitofpillipilli.blogspot.co.uk/2011/04/happy-easter.html

2. Wieńce Wielkanocne z królikami...
 http://www.hearthandmade.co.uk/2013/03/little-bunnies-template-from-kirsty.html

3. ...i z pisklętami i jajeczkami!
 http://instagram.com/p/W_0uqSStZv/

4. Zajączek wielkanocny z papieru to piękna dekoracja świątecznego stołu!
 http://childmadetutorials.blogspot.com.br/2011/02/paper-roll-puppy.html

5. Jak udekorować wielkanocne jajka:
http://mom.me/fun/crafts/6513-easter-craft-craziness-part-1-sharpie-eggs/

6. A oto pomysł na deser: wielkanocne, francuskie macaroniki - ślicznie wyglądają!
http://www.raspberricupcakes.com/2013/03/easter-trifles-with-chick-macarons.html

7. A, w końcu, "Wielkanocna choinka" :)
http://it.dawanda.com/product/42455742-GEOMETRIC-BioOstereier?partnerid=it_pinterest





piątek, 22 marca 2013

BRIOCHES SALATE - słone brioches




SKŁADNIKI (na 8 brioches):
250 g mąki
100 ml wody
1 szczypta soli
1 łyżeczka cukru
1 kostka drożdży (25g)
sól grubo
Na gotowanie:
2 litry wody
2 łyżki sody

WYKONANIE:
Drożdże rozpuszczamy w odrobinie ciepłej wody.
Dodajemy do mąki, następnie dolewamy wodę, sól i cukier.
Zagniatamy elastyczne ciasto (ewentualnie dodajemy więcej wody).
Dobrze wyrabiamy ciasto rękami przez około 15 minut.
Dzielmy je na osiem części i formujemy brioches.
Układamy na papierze do pieczenia i odstawiamy w ciepłe miejsce na około 2 godzinę.
Po tym czasie zagotowujemy wodę w garnku, dodajemy sodę i wrzucamy do gotującej się wody brioches, gotujemy je na 40 sekund.
Odkładamy na ręcznik papierowy, aby odsączyć nadmiar wody.
Każdy posypujemy grubo solą.
Pieczemy przez 20 minut w temperaturze 180 stopni i... smacznego!:)

środa, 20 marca 2013

Leggiamo: "VENUTO AL MONDO" - M.Mazzantini



"Venuto al mondo" è un romanzo di Margaret Mazzantini, pubblicato nel 2008 e vincitore del Premio Campiello 2009.

"Componiamo il prefisso, il numero. Aspettiamo il vuoto, quel salto di nazione, di chilometri di terra e di mare (…)"




LA MIA RECENSIONE:
Un libro che "odora di aeroporti e di attese".
Un libro che sa "di vento, di chilometri e di distanza", di mare e di granate.

È la storia di Gemma che, una mattina, dopo sedici anni, sale su un aereo insieme al figlio Pietro e torna a Sarajevo - città-confine tra Occidente e Oriente. 
Una città ancora ferita da un passato doloroso e non troppo lontano, piena di ricordi: l'odore acre della cipolla nei cevapcici e delle sigarette, il suono delle risate sgangherate sottofondo di serate alcoliche di giovani costretti ad invecchiare troppo presto e quello di una lingua galante, ma dalle troppe consonanti, speranze e sogni per il futuro, voglia di vivere e una stanza di albergo - oggi coperta di polvere.
Ad attenderla all'aeroporto Gojko, poeta bosniaco, forse amore mancato, quasi un fratello che - in occasione delle Olimpiadi invernali del 1984 fece incontrare a Gemma l'amore della sua vita, Diego: il fotografo delle pozzanghere, il genovese che "Ma tu come fai ad essere sempre così felice?" "Semplice, mi fa schifo la tristezza".
È la storia del loro amore e del loro cammino verso un figlio.
Un cammino appassionato e doloroso, in cui vita e morte, pace e guerra - si intrecciano inesorabilmente fino alla fine.
Il coraggio di Aska, la determinazione di Sabina, la compostezza di Velida, la crudeltà senza fine dell'essere umano.
Un finale forte, che ti lascia senza parole.
Ma un finale di speranza, un inno alla vita, un raggio di sole che ti riscalda dopo tanta pioggia e buio.

È la prima volta che leggo un romanzo di Margaret Mazzantini e sono rimasta colpita dal suo stile: intimo, mai banale, preciso nella descrizione dei particolari, spesso crudo ma allo stesso tempo delicato e sempre attento a conservare l'identità e la dignità dei personaggi.
Un romanzo toccante, coinvolgente, che fa viaggiare, e di cui io consiglio assolutamente la lettura.

MGH



wtorek, 19 marca 2013

Festa del papà 2013

Chyba już wiecie że dziś we Włoszech obchodzony jest Dzień Ojca ("Festa del Papà")!

Dowiedz się więcej na temat kliknając TUTAJ :)

W tym roku chciałabym pokazać Wam pomysł na kartkę, który znalazłam w Internecie:


 http://www.gingersnapcrafts.com/2011/06/fab-friday-fathers-day-gift-ideas-x.html

Ale pięknie jest, prawda?

I w sumie to nie wydaje mi się za bardzo trudne do zrobienia więc... dlaczego nie spróbować?

A jeśli już macie prezent, oto jak można zapakować go:

http://www.twigandthistle.com/blog/2010/06/diy-fathers-day-boxes/


Tanti auguri a tutti i Papà!
Wszystkiego najlepszego dla wszystkich Ojców

czwartek, 14 marca 2013

FROLLINI AL CIOCCOLATO BIANCO – kruche ciasteczka z białą czekoladą




SKŁADNIKI:
3 szkl. mąki
3/4 szkl. cukru
1 łyżeczka cukru waniliowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 jajko
180 g miękkiego masła
1 tabliczka białej czekolady

WYKONANIE:
W dużej misce utrzeć cukier, cukier waniliowy i masło. Następnie dodać jajko.
W osobnej misce wymieszać mąkę z proszkiem do pieczenia i dodać do masy maślanej.
Zagnieść ciasto i schłodzić w lodówce na około 30 minut.
Po tym czasie, rozwałkować ciasto i foremką wycinać kształty.
Piec około 20 minut w temperaturze ca. 180 stopni i ostudzić. Roztopić białą czekoladę i polewać nią ciastka.


~~~~~~~
VERSIONE IN ITALIANO:

INGREDIENTI:
3 tazze di farina
3/4 tazza di zucchero
1 cucchiaino di zucchero a velo
1 cucchiaino di lievito per dolci
1 uovo
180 g di burro morbido
1 tavoletta di cioccolato bianco

PROCEDIMENTO:
In una ciotola ben capiente montate il burro con lo zucchero e lo zucchero a velo. Successivamente aggiungete l'uovo.
In un'altra ciotola mescolate la farina e il lievito e aggiungete il burro e lo zucchero precedentemente lavorati. Impastate la pasta e ponetela in frigo per circa 30 minuti affinché si raffreddi. Trascorso questo tempo, stendete la pasta e tagliate i biscotti con la formina. Cuocete per circa 20 minuti a 180 gradi e lasciate raffreddare. Sciogliete la cioccolata bianca e cospargete i biscotti.

środa, 6 marca 2013

Mówienie i jedzenie



«(...) Zdecydowałam więc, że skupię się na dwóch głównych przyjemnościach... mówieniu i jedzeniu (z akcentem na lody). To niewiarygodne, ile radości mogą przynieść dwie tak zwyczajne czynności, jak jedzenie i mówienie. W środku października spędziłam kilka godzin w sposób, który postronnemu obserwatorowi mógłby się nie wydać niczym szczególnym, ale ja te chwile zaliczam do najszczęśliwszych w życiu. Blisko mojego mieszkania, zaledwie kilka przecznic dalej, znalazłam ryneczek, którego jakoś wcześniej nie zauważyłam. Podeszłam do maleńkiego straganu, gdzie pewna Włoszka i jej syn sprzedawali swoje produkty - intensywnie zielony, niemal jak algi, szpinak, pomidory tak czerwone i krwiste, że wyglądały jak krowie narządy, i winogrona w kolorze szampana, ze skórką napiętą jak trykot tancerki. Wybrałam pęczek cienkich, białych szparagów. Zapytałam kobietę po włosku, zupełnie swobodnie, czy mogę kupić tylko połowę pęczka. Jestem sama, wyjaśniłam... nie potrzeba mi wiele. Natychmiast wyjęła mi z rąk szparagi i podzieliła pęczek na połowy. Spytałam, czy to targowisko jest tu codziennie, a ona odparła, że owszem, że ona sama jest tutaj każdego dnia od siódmej. Wtedy jej uroczy syn spojrzał na mnie szelmowsko i powiedział: „No cóż, ona stara się być tutaj o siódmej...” Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Cała ta rozmowa odbyła się po włosku... w języku, którym ledwie kilka miesięcy wcześniej w ogóle nie mówiłam.

Po powrocie do mieszkania wzięłam dwa świeże jajka w brązowych skorupkach i ugotowałam je na miękko. Obrałam i ułożyłam na talerzu obok siedmiu szparagów (które okazały się takie cienkie i kruche, że w ogóle nie wymagały gotowania). Dodałam kilka oliwek oraz cztery kopczyki serka owczego, który kupiłam poprzedniego dnia w formaggeria na mojej ulicy, oraz dwa błyszczące plasterki różowego łososia. Na deser - śliczna brzoskwinia, którą kobieta z ryneczku mi podarowała i która wciąż była ciepła od rzymskiego słońca. Bardzo długo nie mogłam nawet tknąć tego jedzenia, bo było to takie dzieło sztuki, prawdziwy przykład kunsztu robienia czegoś z niczego. Kiedy wreszcie nacieszyłam oczy urodą swojego posiłku, usiadłam w plamie słonecznego światła na czystej drewnianej podłodze i zjadłam palcami wszystko do końca, czytając przy tym, jak co dzień, artykuł we włoskiej gazecie. Szczęście przepełniało każdą cząsteczkę mojego ciała. (...)»





"JEDŹ, MÓDL SIĘ, KOCHAJ - czyli jak pewna kobieta wybrała się do Italii, Indii i Indonezji w poszukiwaniu wszystkiego" - ELIZABETH GILBERT, Przekład Marta Jabłońska-Majchrzak.

You might also like:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...